Tofi był rasowym kundlem, tak rasowym, że bardziej się nie da. Wzięliśmy go od chłopa, który pilnował działek ROD na Targówku, który to chłop mieszkał z żoną, czwórką dzieci, dziesięcioma psami, kurami, kozami, krową i koniem w jednej izbie. Jak braliśmy Tofika, to na pytanie „a który piesek jest mamusią, i tatusiem”, chłop odpowiedział „A bo ja tam wim? tyn, albo tamtyn. Nie wim, bom nie patsył”.
No dobra. Tofik (jeszcze wtedy bezimienny) mieścił się do bereta (Tata zazwyczaj nosił beret), i ważył może 1 kg (piesek, nie beret). Przywieźliśmy do domu. Był brudny koszmarnie, więc pierwsza rzecz – kąpiel. Po czym okazało się, że piesek jest biały i ma rude uszka. I generalnie jest malutki. Potem zwyczajowa procedura odrobaczania i już.
Tofiś okazał się być psem niezwykle inteligentnym. Nigdy nie chodził na smyczy, bo nie lubił. Uczenie chodzenia na smyczy kończyło się spaleniem pazurów poprzez tarcie po chodniku i koniec końców, Tofiś postawił na swoim i chodził luzem. Smycz nie była potrzebna, ponieważ był grzeczny, pilnował się pańci czy pana, a więc zakończyliśmy torturowanie psa ciągnięciem na smyczy przez kilometr czy dwa. Był uparty. Upór Tofisia polegał głównie na tym, że trzeba było go zapytać wychodząc na spacerek: gdzie idziemy Tofisiu? I on szedł na prawo (w kierunku Moliera 8). lub na lewo (w kierunku Trębackiej). Kierunki miały znaczenie dla nas, bo Trębacka to był mały trawniczek i spacerek 5 minut. Moliera 8 – aaaa, to inna sprawa. Trawników od metra i murowane pół godziny, albo lepiej. Zatem, jeśli ja lub ktokolwiek chciał szybko, pomimo wyboru Tofisia „w prawo” szliśmy na lewo, na mniejszy trawniczek. Jak to się kończyło? Tofiś ostentacyjnie stawał, nie wąchał, nie robił siusiu. NIC. Czekał, aż łaskawie zaprowadzimy go na prawo i tam było szybko – raz- dwa- trzy, po spacerze. Po pewnym czasie pytania „dokąd dziś idziemy Tofisiu” nie ignorowaliśmy.
Potem piesek zaczął chorować i pojawiały się na całym ciele wrzody. Lekarze rozkładali ręce. Diagnoza – gronkowiec ludzki, psa trzeba uśpić. Aż na spacerku spotykamy panią Hiolską z Bumsem i ona nam podała kontakt do weterynarza „z prawdziwego zdarzenia”. Ale i on poza wymazem z tych wrzodów niewiele więcej powiedział. I pewnego dnia, ja się uczę do sesji, czuję, że coś mi chodzi po szyi. Złapałam to „coś”, wzięłam „lupę z rączką” i narysowałam to, co po mnie chodziło. Potem sięgnęłam do „Małej Encyklopedii Przyrodniczej” i szukałam pod hasłem „wszy”. To nie było to, ale obok były „wszoły”, pasożyty żerujące na kurach. Dzwonimy do weterynarza i ja mówię „panie doktorze, po mnie chodzą wszoły – chyba???, czy to możliwe, że Tofisia wrzody to jest to??? I on natychmiast: proszę zajrzeć psu pomiędzy paluszki, jeśli tam są larwy, to to jest TO.
No i BINGO. Psa odrobaczyliśmy i tak oto został z nami Tofiś, który był tak śliczny, że zaczepiano nas na spacerze, co to jest za rasa.
Tata kawalarz, jednej pani powiedział, że jest to „pierwsza udana krzyżówka psa i kota”. Lidia Zamkow chciała go wziąć do jednego z przedstawień (nie pomnę). Ale jak był malutki i pomiędzy uszkami miał też rudą pręgę, na pytanie przechodnia, co to jest za zwierzę, Tata odpowiedział z bardzo poważną miną „Proszę pana, to jest młody lew”. I pan szybciutko się oddalił
Na zdjęciu Tofiś, pierwsza udana krzyżówka kota z psem lub młody lew, jak kto woli
Post Scriptum.
Tofiś był u nas zanim w Polsce pojawiły się Yorkshire Terriery, czyli Yorki. Był absolutnym Yorkiem, tyle, że albinosem. No i kundlem. A ponieważ najmniejszą rasą natenczas (Wojski) był ratlerek, lub pekińczyk, to Tofiś faktycznie budził wielkie zdumienie i zainteresowanie
02-12-2021, Kasia Pustelak Mój Teatr.