Tytułem wstępu.
Po powrocie z La Scali, gdy Ministerstwo Kultury trzy dni przed premierą Oniegina w Krakowie stwierdziło, że pomimo trzech potencjalnych tenorów „nie ma Leńskiego”, gdzieś w biegu między radiem a operetką złapano „młodego obiecującego z ładnym głosem” Pustelaka, i wówczas otrzymał on ofertę obsadzenia go w tej roli. Warunek był jeden: opanować całą partię w niecałe dwa tygodnie – wszystko, z próbami, tekstem, reżyserią. Całość w niecałe 14 dni. I ten „obiecujący” ofertę przyjął i tak się zaczęła współpraca z jednym z najznamienitszych dyrygentów krakowskich – Jerzym Katlewiczem. Katlewicz bardzo nieprzyjaźnie i niechętnie przyjął „wsadzonego” w ostatniej chwili w rolę młokosa, ale z dnia na dzień sympatia Katlewicza rosła, aż doszedł on do wniosku, że rzeczywiście to jest „ten jedyny”, i finalnie sympatia ta przerodziła się w wieloletnią wzajemną przyjaźń i współpracę.
I teraz do rzeczy.
Anegdota dzisiejsza związana jest z jednym z wielu wystawień „Jutrzni” Krzysztofa Pendereckiego.
Polska prapremiera odbyła się w Krakowie, w gotyckim kościele Świętej Katarzyny pod batutą Jerzego Katlewicza. Jest to monumentalny gotycki kościół, spalony przez Hitlerowców, pozbawiony wszelkich zdobień wewnątrz. Same mury, zimne, wyniosłe, ale… dzięki temu akustyka jest genialna i właśnie tam, z uwagi na tę akustykę, odbywa się w niej wciąż wiele, wiele koncertów.
Sytuacja, którą chcę opisać dotyczy jednego z kilkudziesięciu wystawień „Jutrzni”, z którą Katlewicz, Pustelak, Ładysz, Szczepańska i Stenia Woytowicz oraz basso profondo Peter Lager występowali po całym świecie.
Ta konkretna anegdota wiąże się z wystawieniem „Jutrzni” w Edynburgu, w tamtejszej katedrze.
I oto mamy monumentalną gotycką staroangielską/szkocką katedrę, gotyckie mury pamiętające Henryka VIII, i Marię Stuart. Samo stąpanie po jej posadzkach, i świadomość, jak wielu wydarzeń jest świadkiem budzi niesamowity respekt i szacunek do wielowiekowej historii. Historii Anglii, Szkocji i nas maluczkich. Po obu bokach katedry wiszą proporce – szkockie, angielskie, a ich wygląd wskazuje, że i one również były świadkami wielu wydarzeń, wojen, ścięcia Marii Stuart, że prawdopodobnie spoglądała na nie sama królowa Elżbieta I.
Ale do rzeczy.
Mamy „Jutrznię” Pendereckiego, oraz ówczesny pierwszy i jedyny garnitur solistów wykonujących to dzieło.
Atmosfera jest podniosła. Katedra budzi respekt. Nie ma estrady, zarówno orkiestra jak i soliści siedzą na poziomie posadzki, a na tym samym poziomie widownia. W pierwszych rzędach kościelni oficjele angielscy i szkoccy. Biskupi i cała ichnia anglikańska wierchuszka.
Dosłownie metr od widowni na tym samym poziomie soliści i dyrygent. Dalej orkiestra i chór.
I sytuacja wygląda następująco. Siedzi mój Tata, obok Ładysz i dalej Peter Lager, po drugiej stronie Taty – Szczepańska i Stenia. Metr przed nimi widownia, w pierwszym rzędzie anglikańska hierarchia kościelna. Dalej widownia.
Jeszcze zanim Katlewicz podniósł batutę, mój Tata i Ładysz widzą latającą obok nich wielką muchę, taką włochatą i, jakby to powiedzieć elegancko: „uciążliwą”. Lata i bzyczy i co chwila siada solistom na partyturach. I zanim padły pierwsze takty „Jutrzni” Benio mówi do mojego Taty (ze swoim typowym wileńskim akcentem) „Kazju, posłuchaj, jakby ta mucha usjadła tsi na partyturzje, to ja mam genjalną miedodę aby jej sje pozbyts’, mjanowitsje ty wezmisz dwa palce i normalnie ty ją pstryknjesz, tę muchę w d*** i ona więcej nie wrótsi”, przy czym pokazał, jak ewentualnie pstryknąć tę muchę w d***.
Słyszała to obok siedząca Krystyna Szczepańska której jak i mojemu Tacie wiele do śmiechu nie było potrzeba.
I oto zaczyna się koncert, a jeśli ktoś zna Jutrznię, to wie, że soliści wchodzą zaraz na początku. Katlewicz podnosi batutę, a mój Tata i Szczepańska widzą tę paskudną muchę, która mając całą katedrę do dyspozycji, postanowiła jednak nękać solistów. Szczepańska szturcha mojego Tatę, a on widzi, że mucha lata, więc w myślach prosi „Panie Boże niech ona NIE siada na partyturze Ładysza”.
I mucha siada. Na partyturze Ładysza.
Szczepańska patrzy na Pustelaka, bo wie, że on ma zaraz wejście (polecam posłuchać, jak wysokie, wyższe niż sopran), Szczepańska pęka ze śmiechu, mój Tata również, a Benek jest absolutnie skupiony na tym, aby pstryknąć muchę w d***, nieważne, że metr obok anglikańscy oficjele…. napręża się … i ….w ogromnym skupieniu… pstryka.
Mucha niestety uciekła.
Tata z ledwością wyśpiewał pierwsze wejście.
W zasadzie poza Pustelakiem i Szczepańską nikt z solistów aż tak się z tego nie śmiał w trakcie, a Katlewicz nie miał pojęcia z czym soliści mają problem
ponieważ Ładysz dłuższy czas był skupiony na pstrykaniu w muchę a potem na śledzeniu trajektorii jej lotu


Potem soliści wykonali jeszcze kilkadziesiąt wykonań Jutrzni jeżdżąc z tournee po całym świecie. Szczęśliwie muchy więcej nie było 

Zdjęcia z premiery Jutrzni w warszawskiej Katedrze, (udostępnione
ze strony Krzysztofa Pendereckiego).
Jak widać, gratulacje wykonawcom składa Prymas Stefan Wyszyński.
Mnie nie ma na zdjęciach, ale tam byłam 

(Prapremiera światowa – Kolonia, 1978, dyrygent Andrzej Markowski)
24 października 2020, Kasia Pustelak Mój Teatr