W naszym mieszkaniu na Moliera było zawsze pełno gości i w zasadzie nie pamiętam takiego dnia, aby nikogo znajomego nie było.
Praktycznie codziennie w ciągu dnia wpadała ciotka Bojarowa (mieszkająca naprzeciwko), na kawkę i pogaduchy. To nie były żadne „oficjalne zapowiedziane wizyty”, po prostu albo mama szła cztery kroki i zapraszała Marylę na kawę, albo vice versa. Drugą ciotką, bywającą praktycznie codziennie była Marysia Kossowska, żona Edmunda Kossowskiego. Marysia nie pracowała wcale, a więc dla niej godzina nie miała znaczenia. To były wizyty towarzysko – plotkarskie. I absolutnie „ad hoc”, na przykład: „Właśnie szłam tędy i kupiłam dla Was pączki”. Generalnie, panie podczas jednego posiedzenia były w stanie omówić wszystkie ważniejsze wydarzenia teatralne, polityczne i towarzyskie. Oraz bardzo ważne kwestie zaopatrzenia np. gdzie wczoraj „rzucono” papier toaletowy. Z czasem zaczęłam się do nich przysiadać, i z czasem nie było już momentów „Kasiu idź na chwilę do siebie, poćwicz na fortepianie”. I to były najciekawsze opowieści
.

Były też spotkania wieczorne, te już zaplanowane. W większym gronie. Pokerowe, lub brydżowe. Na jeden stolik, lub dwa. Tu już wiadomo było, że towarzystwo przychodzi na karty, bo Mama musiała również „ad hoc” przygotować coś do jedzenia, a w komunie nie było to wcale proste. Tata zadanie utrudniał, gdyż potrafił podczas przerwy w przedstawieniu zadzwonić i oznajmić „po premierze przychodzimy z całą obsadą, reżyserem i dyrygentem” i wówczas Mama uruchamiała półkę w lodówce, która nazywała się „nie ruszaj, to dla gości” Na tej półce była przeważnie szynka konserwowa Krakus, sardynki, oliwki, jakieś serki żółte. W ciągu pół godziny musiałyśmy z Mamą przygotować całe przyjęcie – w zależności od okazji albo bardziej „towarzyskie”, albo „oficjalne”. Generalnie, Tata zadania nie ułatwiał, ponieważ, jak wspominałam, komunikat o gościach wypuszczany był z godzinnym wyprzedzeniem maksymalnie. Nieważne co znalazło się na stole. Ważne, kto przy nim zasiadał i atmosfera tych spotkań, absolutnie niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju.
Zawsze wesoło, mnóstwo śmiechu i wygłupów. Gdy byli karciarze: Krystyna Szczepańska, Halina Słonicka, Jurek Kulesza, Wisia Bursztynowicz, Krystyna Kostal, Aleksander Bardini, to muszę po latach dokonać konstatacji, ze dziś wcale nie ma takich przyjaźni. Pomijając zamiłowanie do pokera, czy innych gier karcianych, bo była autentyczna „paczka przyjaciół” . Malo tego, że przecież występowali na scenie, podczas prób też odchodziły partyjki, a wieczorem naprzemiennie u kogoś z grupy, to jeszcze wyjeżdżali razem na wakacje. Latem – głównie do Danowskich, ale i Szczawnica, Piwniczna, lub jakieś wypady za granicę. Zimą – Bukowina Tatrzańska, do gaździnki Anieli zaprzyjaźnionej pierwotnie tylko z Kossowskimi. Z czasem, ta chałupa była już absolutnie teatralna. W sąsiedniej chałupie bywał co roku Holoubek, Herdegen, Englert i ekipa aktorska. I kompletnie bez znaczenia było, że chałupy były bez absolutnie żadnych dzisiejszych oczekiwanych standardów. Pokoje nie miały łazienek. Myliśmy się w miednicy w pokoju. Gazda palił w piecach rano i wieczorem. Zanim napalił, to nie dało się wyjść spod pierzyny. No i wychodek. Drewniana wygódka w stodole, obok krówki i konika. Lub na zewnątrz. Siadało się na desce z wyciętym otworem, a temperatura taka, jak w górach zimą – czyli czasem minus 20.
Z wygódką, przypomina mi się historia dokładnie z tego pobytu, z którego zdjęcie umieszczam. Otóż mieliśmy gdzieś pojechać i Mama postanowiła najpierw pójść tam, gdzie król na piechotę chodził. A tam taka scena: stoi jeden ceper i wydziera się „panie, wyjdź pan natychmiast bo ja mam rozwolnienie!!!!” Na to ze środka odpowiada jegomość „Panie ale nie mogę, bo ja mam zatwardzenie”
Mama zrezygnowała i pojechaliśmy do Zakopanego.

Na zdjęciu, Bukowina Tatrzańska, rok 1969, Wielkanoc. Od lewej: Maryla Bojarowa, Mama Krysia, Krystyna Kostal, Krystyna Szczepańśka i Marysia Morbitzerowa. Opalanko i śmiechy w pierwszych promieniach słonka.
17 lutego 2024, Kasia Pustelak Mój Teatr.