Był w Teatrze Wielkim „żelazny repertuar”, a jedną z tych pozycji był „Cyrulik Sewilski” Rossiniego. Przedstawienie to szło naprawdę często, co najmniej dwa razy w tygodniu. Ponieważ była to moja ulubiona opera, chodziłam praktycznie na każde przedstawienie „na wejściówki”, ponieważ uczniowie szkół muzycznych mieli uprawnienia do wejściówek bodajże za 5 złotych. Nie dostawało się konkretnego miejsca, najczęściej siadaliśmy na rozkładanych „jaskółkach”, czy na schodach, ale jak tylko gaszono światło i ruszała uwertura, można było przesiąść się na wolne miejsca, które zazwyczaj były dostępne. Pamiętam, że w uwerturze i podczas „burzy” pojawiał się Stanisław Szymański, który nie tańczył, ale stał na podwyższeniu, jakby na dachach domów, błyskawice co chwila rozświetlały scenę, stał on nieruchomo w jednej pozycji i to robiło spore wrażenie. Ponieważ zaś bywałam praktycznie na każdym przedstawieniu, wszystkie partie znałam na pamięć i spokojnie mogłabym zastąpić dowolnego solistę, ale tak się nigdy nie stało 

Opisywana przeze mnie sytuacja dotyczyła jubileuszowego spektaklu, bodajże z okazji 50 lat pracy artystycznej Władysława Skoraczewskiego, który był jedynym i niezastąpionym doktorem Bartolo (nota bene nie pamiętam, aby było przedstawienie z kim innym w tej roli). Blasku tej operze dodawało libretto w języku polskim, doskonale przetłumaczone, ze wszystkimi dowcipami, które artyści czasem dla żartu przekręcali, ale generalnie była to opera komiczna pełną gębą i świetnie się tego słuchało. Z uwagi na lekkość muzyki i dowcipne dialogi, opera ta była fantastyczna dla dzieciaków, jeśli rodzic chciał przekonać pociechę do muzyki poważnej.
No, ale mamy Jubileusz Władysława Skoraczewskiego i wiadomo, ze w takim dniu szczególnie, koledzy robią jubilatowi jakieś dowcipy.
I mamy Skoraczewskiego, jedynego odtwórcę Bartolo (jak pisałam chyba kilkaset przedstawień w tej roli), i mój Tata przed wyjściem na scenę pyta pana Władysława, czy aby na pewno pamięta dobrze tekst. Sceniczny Bartolo mówi: „Kazek, no przecież ja to znam w tę i wewtę, tyle przedstawień, ja i przez sen to mogę zaśpiewać”. No i przedstawienie rusza, nie pamiętam, jakie niespodzianki mieli inni soliści, ale jest taki moment, gdy hrabia Almaviva (moj Tata), udając pijanego żołnierza wchodzi, aby spotkać się z ukochaną Rozyną i zgodnie z libretto powinien, zataczając się zapytać „Czy pan…. jesteś… doktor… Barłoga”? na co Bartolo ma odpowiedzieć „Jaka Barłoga, co za Barłoga, Don Bartolo jestem Bartolo, itd…”. No, ale Almaviva wchodzi, i pyta” Czy pan jesteś…. dziś …. Jubilatem”? No i zaczęło się. Pan Władysław absolutnie zbity z pantałyku, zaczął nerwowo chodzić po scenie od prawej kulisy do lewej, powtarzając w kółko „co? co? co? co?, a im bardziej był zdenerwowany powtarzał „tso, tso, tso???”. Orkiestra stanęła, Almaviva nie wchodzi dalej ze swoją kwestią, wszyscy czekają, czy to się da uratować, mój Tata równie przestraszony jak wszyscy, i nagle koncertmistrz podjął temat grając to, Bartolo powinien zaśpiewać. Po czym wszedł z tekstem Almaviva , i jakoś to poszło szczęśliwie do końca
.

Po przedstawieniu Władysław Skoraczewski podszedł do Taty i mówi, „Kazek, udało Ci się, naprawdę” 

Niestety nie mam zdjęcia z tego wystawienia gdzie byliby obaj panowie, ale poniższa fotografia to krakowskie wystawienie „Cyrulika Sewilskiego”, na zdjęciu Almaviva – Kazimierz Pustelak, i Figaro – Adam Szybowski
21 października 2020, Kasia Pustelak Mój Teatr.