Jako śpiewacze dziecko bywałam na praktycznie wszystkich przedstawieniach i oratoriach, w których Tata śpiewał, odkąd tylko „nadawałam się”, by na nich bywać.
Wkładałam wówczas przewidzianą na tę okoliczność elegancką sukienkę (przeważnie aksamitną i zawsze niebieską), szytą „na miarę”, zawsze z dużym białym kołnierzykiem, białe rajstopki, do tego lakierki i obowiązkowo elegancka torebka. Taka Kasia chodziła na koncerty i przedstawienia do opery, i filharmonii. Generalnie było to coś tak normalnego, jak oddychanie. Skoro śpiewa Tata – my z Mamą na widowni.
I oto jest jedno przedstawienie, na które jakoś dziwnie „nie chadzam”, i już jako dziecko pamiętam mój bunt. Opiekuje się mną w tym czasie babcia, a do teatru idzie tylko mama, ewentualnie z koleżankami. Jest to „Eugeniusz Oniegin”.
I wreszcie nastał TEN dzień, mama informuje mnie, że idziemy razem. Ja pękam ze szczęścia. Ubieram błękitną sukienkę z białym kołnierzykiem, lakierki. Do eleganckiej torebki „małej damy” pakuję chusteczkę do nosa i jakąś maskotkę.
Przedstawienie rusza. Piękne dekoracje, scenografia i kostiumy. Tata w roli Leńskiego, Onieginem chyba „wujek” Zdzisław Klimek. Czajkowski rzewny, słowiański, maluje dźwiękami rosyjskie pejzaże. Widać w nich bieriozki, i stepy i surowy klimat. Scenografia dopełnia obrazu. Rozsiadam się zatem i upajam tak muzyką, jak i piękną inscenizacją. Jak zawsze, gdy na scenę wchodzi Tata, moje serce bije mocniej. Jest najpiękniejszy, najprzystojniejszy i oczywiście śpiewa najładniej. Gdy biję mu brawa, rączki sześciolatki pieką, ale serce radosne.
I oto przychodzi akt, w którym dochodzi do pojedynku Oniegina z Leńskim. Do tej sceny mama przygotowuje mnie i mówi, że Tata przegrywa i ginie. Nie wierzę mamie. To niemożliwe. Jak ktoś taki, jak mój Tata może przegrać pojedynek i zginąć??? Na pewno, ponieważ wie, że jestem na widowni, tym razem wygra.
Dochodzi do sceny pojedynku, rywale biorą pistolety, odchodzą ustaloną ilość kroków, odwracają się do siebie, i… pada strzał. Zaraz potem pada Tata, a spod kostiumu cieknie strużka krwi (keczapu?).
W tym momencie, czuję, jak od żołądka pomału podchodzi mi do góry ogromna gula, rośnie, idzie dalej do serca i w końcu objawia się to szlochem absolutnie nie do opanowania. Ryczę na cały głos, i nie pomaga fakt, że za moment są oklaski i całkiem żywy Tata/Leński wraz z Onieginem/Klimkiem trzymając się za ręce kłaniają się publiczności, a na ich twarzach widać zadowolenie i uśmiech.
Ryczącą na cały głos Kasię mama wyprowadza natychmiast z Teatru, a ja pozostaję spazmach nawet po powrocie Taty z przedstawienia. Przytulam go i płaczę.
Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że choć na ten jeden raz nie dało się zmienić scenariusza.
Ile miałam lat? Tyle, co na załączonym zdjęciu.
Trauma jednak pozostała na tyle głeboka, że pamiętam, jakby to było wczoraj
Na zdjęciach ja mniej-więcej z tego okresu, oraz Kazimierz Pustelak jako Leński podczas występów z Onieginem w Gruzji, w Tibilisi w roku 1958.
3 listopada 2020, Kasia Pustelak Mój Teatr