Tu debiutował na scenie opery i operetki, oraz jako solista Orkiestry PRiTV mój Tata, Kazimierz Pustelak. Tu poznali się moi Rodzice, pod słupem ogłoszeniowym pod Filharmonią. Tu mieszkali moi dziadkowie. I wreszcie, tu urodziłam się ja.
W Krakowie, odkąd zamieszkaliśmy w Warszawie, spędzałam większość wakacji i wszelakich dni wolnych od szkoły, a mój Dziadek, „Honorowy Obywatel Miasta Krakowa”, oprowadzał mnie zawsze po mniej i więcej znanych zaułkach, opowiadając piękne historie o Krakowie, ale i o historii Polski (był nauczycielem języka polskiego i historii właśnie). Między innymi, dzięki temu, że miał legitymację Honorowego Obywatela Krakowa, miałam szczęście i przywilej wchodzić z Nim do tych części Wawelu, które zwyczajowo nie są udostępniane do zwiedzania. Tych komnat, poza ogólnie dostępnymi jest masa. Między innymi, jest kilka ogromnych, gdzie wystawione są wszelkie łupy przywiezione spod Wiednia po zwycięstwie Sobieskiego nad Turkami. Czyli, jak Polski Król uratował Europę przed potopem tureckim, bo de facto, tak było. Ocaliliśmy nie tylko Wiedeń, ale i całą Europę. I szkoda, że Europa dziś o tym fakcie kompletnie nie pamięta…
We wspomnianych komnatach znajdują się ogromne namioty/jurty osmańskie Kara Mustafy, które robią niesamowite wrażenie, bo są utkane ze złotych nici, a ich poszycie ozdobione kamieniami szlachetnymi (głównie turkusy i rubiny). Zbroje ichnich hierarchów wojskowych podobnie. Tak rycerzy, jak i koni. Złoto, rubiny i turkusy. Podobnie tarcze i pochwy na miecze. Jest tego maaaasa…
I nie sposób tego widoku zapomnieć. Część tej kolekcji (albo kolekcja odrębna), znajduje się obecnie w Muzeum Czartoryskich, jednak jest to jedynie namiastka tego, co jest na Wawelu. Co jeszcze pamiętam z dzieciństwa… Katedra Wawelska. Grobowce Królów. Wrażenie największe robi na mnie wciąż alabastrowy nagrobek Królowej Jadwigi. I Krzyż, pod którym się modliła. Generalnie, samo wrażenie, że posadzka, po której stąpasz pamięta kroki Władysława Jagiełły, czy Łokietka. Wytarte zębem czasu nadgryzione marmurowe płyty. To robi MEGA wrażenie.
Ale wracam do tematu, czyli krakowskie gołębie. To była tradycja taka sama, jak Miś na Krupówkach, czy Osiołek z Bernardynem w Szczawnicy. Zawsze, i z fotografem obok. Każde dziecko czekało niecierpliwie na swoją kolej. Jakoś nie mówiło się o ptasiej grypie, ani innych chorobach roznoszonych przez gołębie, czy inne zwierzęta, i wszystkie znane mi dzieci, moje koleżanki i koledzy przeżyli karmienie krakowskich gołębi i żyją do dziś w dobrym zdrowiu. Niestety, nadeszły czasy pogromu gołębi. Kwiaciarkom zabroniono sprzedaży ziaren do karmienia gołębi „do zdjęcia”, kamienice naszpikowano drutami, aby ptaki nie siadały. Tradycja zanikła.
Na dowód moich wieloletnich kontaktów z tymi ptakami oraz tego, że wciąż pozostaję w dobrym zdrowiu załączam kilka zaledwie fotografii z rodzinnego archiwum. Na jednej z nich, jestem z Tatą, który też zawsze przystawał, kupował ziarna i karmił krakowskie gołębie.
15 lipca 2022, Kasia Pustelak Mój Teatr.