Na wesoło, ale i całkiem poważnie.
Pana Janka z UMFC nikomu z UMFC przedstawiać nie trzeba. Ale może gwoli sprawiedliwości, bo nie wszyscy jednak UMFC kończyli.
Pan Janek ma prawie 90 lat i zawsze był na Uczelni i dzięki Bogu nadal jest. To cudowna dusza i duch tej uczelni. Pracował w zasadzie zawsze. A to na recepcji, a to w szatni. Wszędzie. Jest na każdym koncercie, po którym wręcza kwiaty artystom. Nieważne, czy jest to sobota, czy niedziela. On jest. Zna i pamięta praktycznie wszystkich obecnych i byłych profesorów, byłych i obecnych studentów, dzisiejszych wykładowców i artystów pełną gębą. Obecnych studentów też. Jak Go widzę, to mam wrażenie, że pan Janek uczelnią oddycha. Gdy wspomina dawne, lub jeszcze dawniejsze czasy, oczy zapalają mu się i widać w nich wielką radość. I życie. To naprawdę piękna postać i cudowny Człowiek.
I teraz, po obszernym wstępie będzie oczywiście anegdotka.
Mój Tata, Dziekan Wydziału Wokalnego ma w tym dniu zajęcia ze studentami, a zaraz po, koncert z cyklu „Uczniowie i Mistrz”. Na zajęcia biegnie tuż po próbie w teatrze, ale już po obiedzie na teatralnej stołówce. A więc wszystko w biegu. Jednak, jako, że nigdy się nie spóźnia, a raczej przychodzi godzinę przed zajęciami, wychodzi z domu w pośpiechu, aby jeszcze przed zajęciami wypić na spokojnie w Gamie kawkę. Wchodzi więc szybkim krokiem na uczelnię, i od progu woła go pan Janek „Panie Profesorze, zapraszam, muszę panu powiedzieć coś bardzo ważnego”. I wchodzą z Tatą gdzieś na zaplecze. I pan Janek mówi: „Panie Profesorze, ma pan na nogach dwa różne buty, a przecież zaraz zajęcia i potem koncert” Tata spogląda na dół i widzi: jeden but czarny, drugi brązowy… „O jasny gwint, nie zdążę do domu”. Na to pan Janek. „A jaki rozmiar pan nosi”. Tata – „41”. To tak jak ja. „Panie Profesorze, dam Panu na dziś moje buty, bo na mnie i tak nikt tu nie zwróci uwagi”. I tak, pan Janek uratował sytuację.
A propos butów, bardzo podobną historię miał Tata w Niemczech (nie pamiętam dokładnie gdzie). Odbywali długie tournee po Europie z Pasją wg Św. Jana. Rozpakowali się w hotelu, a ponieważ lot tego dnia był spóźniony, wpadli do hotelu na ostatni moment. A więc szybko: spodnie, koszula, frak, pas, muszka, buty, partytura, szalik, kurtka i obowiązkowo beret, i do autobusu, którym cały zespół Filharmonii Krakowskiej miał podjechać pod miejscową Filharmonię. Wchodzą na estradę i Tata widzi na nogach zamiast lakierek do fraka i całego zestawu koncertowego- jasne brązowe mokasyny. Dodajmy: nogi solistów i orkiestry na poziomie oczu widowni
Koncert za chwilę. Nie ma mowy o żadnym powrocie do hotelu. W tym momencie pojawia się ichni organista i oferuje swoje lakierki, bo jego na górze „i tak nie będzie widać” Tak też się staje, Co prawda, lakierki organisty trzy rozmiary za duże, a więc wejście i zejście z estrady krokiem „Ministerstwa Dziwnych Kroków”, ale jednak – w lakierkach. Co śmieszne, sekunda po ostatnich ukłonach (ministerstwo), organista pojawia się u boku Taty jak diabeł z pudełka i mówi „meine buty bitte”
Ale sytuację uratował 



21 listopada 2022, Kasia Pustelak Mój Teatr.