O Szczawnicy jeszcze trochę.
Szczawnica, to kurort w samym sercu Pienin. Właściwości lecznicze tamtejszych wód stwierdzono jeszcze za czasów Franza Josefa. Kreatorem uzdrowiska był węgierskiego pochodzenia Józef Szalay, którego ambicją było uczynienie ze Szczawnicy uzdrowiska dorównującego najbardziej znanym europejskim kurortom. To z jego inicjatywy, od roku 1828 zaczęto tworzyć pierwsze łazienki, restauracje, i pensjonaty będące do dziś wzorem polskiego budownictwa uzdrowiskowego. Szalay dbał o oprawę architektoniczną odkrywanych źródeł – „Magdaleny”, „Jana”, „Szymona”, „Walerii”, „Heleny” i „Anieli”. Jako pierwszy zorganizował spływy przełomem Dunajca. Przyjaźnił się z polskim balneologiem Józefem Dietlem, prezydentem miasta Krakowa, który wspierał go we wszystkich działaniach. Z czasem, Szczawnica stała się kurortem artystycznej galicyjskiej Bohemy, bo też źródła, inhalatoria i inne zabiegi przydatne były głównie artystom, czyli tej grupie zawodowej, która musiała dysponować sprawnym aparatem głosowym. Za czasów Franza Jozefa, było to uzdrowisko, sensu stricte, galicyjskie, ale z czasem zaczęli przyjeżdżać artyści, którzy również ukochali to miejsce, jak: Norwid, Kraszewski, Asnyk, Bałucki, Sienkiewicz, Konopnicka, Prus, Siemieński, Matejko, Gerson, i inni. Później stałym bywalcem bywał Waldorff, Werminska, i wielu Artystów o których napiszę osobno.
Z uwagi na walory lecznicze, rodzina nauczycielska mojej Mamy, rodem z Krakowa, również wybierała ten kurort na wypoczynek połączony z zabiegami wspomagającymi struny głosowe.
Od 1875 roku, uzdrowisko rozwijał Józef Kołączkowski, tworząc inhalatoria, i zakłady wodolecznicze. To on wybudował willę „Marta”, będąca późniejszą Mekką aktorów i śpiewaków. Po Jozefie, zakład przejął syn, Zbigniew, i kontynuował rodzinną tradycję. Następnie naczelnym lekarzem i dyrektorem uzdrowiska był dr. Paweł Kukliński, ojciec tancerki, aktorki i śpiewaczki Ewy Kuklińskiej absolwentki warszawskiej Szkoły Baletowej, do czego nakłonił jej ojca właśnie Waldorff…
„Marta” z czasem przeszła w gestię Ministerstwa Kultury i Sztuki i tym sposobem, bywali tam artyści z całej Polski. Mój Tata w okresie urlopowym również korzystał z dobrodziejstw inhalatoriów szczawnickich i innych zabiegów regenerujących aparat głosowy.
Jednym z pobytów, którego ja osobiście nie pamiętam, bo Tata pojechał sam, była zima 1975, po tym , jak Tata przeszedł niezdiagnozowane zapalenie płuc. Lekarze rozkładali ręce. W domu rozpacz, bo Tata odmawia kilka miesięcy z rzędu kolejne kontrakty i przedstawienia. Nie śpiewa premiery „Rigoletta”. Nie wyjeżdża na zakontraktowane oratoria i tournee. Wreszcie, znajomy lekarz z Krakowa bierze się za prawidłowe diagnozowanie i stwierdza „zapalenie lewego płuca w stanie zejściowym”. Dla osoby NIE pracującej głosem, taka diagnoza, przy braku gorączki i innych uciążliwych objawów oznacza tylko tyle, że OK, wezmę antybiotyk i jest dobrze. Ale tu mamy śpiewaka, nieczynnego zawodowo pół roku, praktycznie w depresji, że stracił głos i nagle – wreszcie wiadomo dlaczego. Po dłuższej kuracji antybiotykiem, lekarz zlecił 4 tygodnie pobytu na zabiegach w Szczawnicy. Tyle też Tata tam był, pisząc w tym czasie pracę habilitacyjną. Pod koniec „turnusu leczniczego”, Kołączkowski powiedział: „Panie Kazimierzu. Jeśli zostanie Pan jeszcze dwa tygodnie, będzie Pan zdrowy przez rok. Jeśli wróci Pan teraz, będzie Pan zdrowy tylko przez pół roku”. Tata miał podpisanych wiele kolejnych kontraktów, sporo zaległości spowodowanych chorobą, więc wrócił. Równo pół roku po kuracji, złapał infekcję…
Na zdjęciu Tata w trakcie „wychodzenia” z zapalenia płuc.
Plac Dietla, Szczawnica.
28 stycznia 2023 – Kasia Pustelak Mój Teatr