Swego czasu, Wiesław Bednarek o tym pisał, Teatr Wielki wystawiał codziennie przedstawienia, i był tzw. „żelazny repertuar”, który po prostu zawsze był. „Straszny Dwór”, „Halka”, „Traviata”, „Rigoletto”. „Don Carlos”, „Aida”, „Cyrulik Sewilski”, „Carmen”, „Trubadur”, „Hrabina”, i wiele innych, a z baletów „Jezioro Łabędzie”, „Dziadek do orzechów”, „Spartakus”, „Giselle” i masa, masa innych, które po prostu „szły” codziennie poza poniedziałkami, kiedy to Teatr miał wolne, choć artyści mieli próby. Była więc pewna grupa przyjaciół, którzy w chwilach wolnych w czasie prób spotykali się i grali w karty. Zazwyczaj w pokera. Absolutnie dla zabawy, ale była to „mocna grupa pod wezwaniem” i czasami grali też poza teatrem. Był w tej grupie mój Tata, Krystyna Szczepańska, Halina Słonicka, Jerzy Kulesza, Wisia Bursztynowicz (inspicjentka), często bywał Aleksander Bardini – miłośnik sportowego pokerka, reżyser wielu przedstawień w Teatrze Wielkim. I w zasadzie cały Teatr doskonale wiedział, że ta grupa, to karciarze, i że mój Tata przeważnie miał szczęście i wygrywał 

I oto trwają przygotowania do premiery „Traviaty”, w zasadzie jak było „przed”, to w domu nic się o przedstawieniu nie mówiło, bo Tata wracał zmęczony i od razu kładł się spać.
Idziemy zatem na premierę, piękna uwertura, kurtyna zamknięta, wszyscy rozanieleni – a na premierze wówczas bywali pracownicy Teatru z rodzinami, oraz wszyscy znajomi królika.
No więc, uwertura się kończy, łezka w oku kręci, kurtyna pomalutku się otwiera… i widzimy… ogromny stół nakryty zielonym suknem, a mój Tata trzyma w ręku wielką talię kart, i… wygrywa, i niezmiernie tym faktem cieszy
. W tym momencie cała widownia pęka ze śmiechu, bo wiadomo, że reżyser (nie wiem kto – może podpowiecie), na pierwszy ogień wystawia najsłynniejszego teatralnego karciarza w pierwszej scenie i odsłonie.

Oczywiście, śpiewacy byli świadomi reakcji publiczności i dali radę dośpiewać cały I akt do końca.
Każde przedstawienie w tym czasie, w chwili podniesienia kurtyny dawało wielką radość publiczności 

Na zdjęciu po lewej stronie niezapomniany szef statystów Bolek Osik, który w jednej z oper musiał przebrać się w strój damski, bo w ostatniej chwili zaniemogła statystka. Gdy to zobaczyli soliści tak pękali ze śmiechu, ze nie mogli dokończyć przedstawienia. Dyrygent zrugał Osika, a ten się popłakał, mówiąc „to ja ratuję przedstawienie, wkładam babskie ciuchy, a on mnie tak traktuje” 

Fajne czasy 

20 października 2020, Kasia Pustelak Mój Teatr.